niedziela, 9 marca 2014

"Wyjazd Integracyjny", o co tu właściwie chodzi?

"Wyjazd Integracyjny" jest jednym z tych filmów, które są zwyczajnie nijakie. Nie reprezentuje on sobą jakiegoś szczególnie żenującego poziomu (choć jest zły), a niektóre scenki w filmie bywają nawet pocieszne. Niestety, nie potrafi on rozśmieszyć, a komedia musi zawierać przecież jakiś humor, nieprawdaż?

Zaczyna się niewinnie.  Oto zostaje nam przedstawiona korporacja "Polish Lody" (nie ma to jak światowo brzmiąca nazwa). Prezes firmy, pan Gwidon Nochalski (w tej roli Jan Frycz) Zarządza wyjazd integracyjny, aby... No, wiecie, zintegrować firmę. Poznajemy tam również Tomasza Kota w roli Marka Stasiaka ("nowej krwi" w korporacji) i Katarzynę Figurę w roli pani Jadzi. I tutaj muszę na wstępie pochwalić twórców, za postać Katarzyny Figury z pierwszej połowy filmu (później robi się strasznie nieznośna). Jest to dość śmiesznie napisana postać. Taka szurnięta asystentka, z kilkoma dobrze napisanymi tekstami. Szkoda, że twórcy filmu nie widzą zbyt wiele potencjału w tej postaci, odsuwając ją na drugi plan. A jak już ją wyciągną z gąszczu słabych scen, celowo próbują tę postać zepsuć. W każdym razie prezes pakuje całą firmę do autokaru i wyjeżdżają na wycieczkę. Uwaga, padł tam dobry żart!
Murzynek Bambo?

Niestety, nasi bohaterowie dojeżdżają do hotelu i cały czar pryska. Na ekranie pojawia się dziennikarz Kwaśniewski, grany przez Tomasza Karolaka. Kogo gra tym razem Karolak? Ano buca. Jak zwykle. I - podobnie jak w "Ciachu" - jedyne żarty jakie przypisano tej postaci to zwykły prostacki humor, zazwyczaj o tematyce czterech liter. Zamiast jednak rozwijać ciekawsze tematy w produkcji, twórcy zdecydowali się umieścić sporo kawałów na podstawie sytuacji, kiedy to prezes, misiowaty dziennikarz i modelka Gabi, grana przez Katarzynę Glinkę dostają w hotelu przez przypadek ten sam pokój. Oczywiście, zamiast rozwiązać ten problem jak normalni ludzie, udając się do recepcji i wyjaśniając całą sprawę, postanawiają nic z tym nie zrobić. Później jednak prezesa denerwuje ta sytuacja, więc postanawia wysłać swoich pachołków, aby załatwili sporną sprawę. W międzyczasie inna grupa z firmy "Polish Lody" również próbuje rozwiązać ten problem, w obawie, że prezesowi puszczą hamulce przy modelce (ale tak naprawdę niewiele robią). Tutaj muszę trochę ponarzekać na postać graną przez Kota. To na nim reżyser postanowił oprzeć dużą część "dowcipów". W tym celu zrobiono z niego nieporadnego pantoflarza, który panicznie boi się swojej żony. Oczywiście jest to powód do serii nieśmiesznych dowcipów o facetach uległych swoim żonom. Schemat oklepany i nużący, w dodatku miernie wykonany. Po tym krótkim wprowadzeniu, trwającym w filmie pół godziny, przechodzimy do sceny zabawy przy ognisku. Jak przystało na porządny film, nie wnosi ona absolutnie nic. Nawet nie wiem, czy dialogi w tym momencie produkcji mają prezentować jakiś żart. Dosłownie ta scena nie ma żadnego sensu, po prostu mamy opiekanie świni nad ogniskiem, jakiś korporacyjny bełkot o konkurencji i koniec. 

Po tej jakże niezbędnej wstawce przenosimy się do pokoju hotelowego, gdzie przebywa trójka głównych postaci. Po krótkim dialogu, świadczącym o chęci panów do bliższego zapoznania się z modelką film gwałtownie rzuca się między dwoma wątkami: sytuacją w pokoju prezesa i trzema nieudacznikami, którzy próbują wyniuchać spisek u konkurencji, która również zatrzymała się w Hotelu. Panowie podejrzewają ich o chęć wykradnięcia przepisu na "Złotą Kulkę". Czy nie powinni się oni zajmować przeniesieniem dziennikarza i Gabi do innych pokojów, jak ich prosił przełożony? No, ale nie ważne, napotykają panią Jadzie, która... Bije ich pejczem. Nie ma to żadnego sensu, ani nie jest jakoś bardzo śmieszne, ale z jakiegoś powodu znalazło się w filmie. Co gorsza, ten motyw jeszcze się tutaj pojawi... Chyba tylko po to, aby zapełnić te półtorej godziny "komedii". Tymczasem prezesowi i dziennikarzowi udaje się poderwać modelkę (choć sam prezes jeszcze dziesięć minut temu bał się skandalu w stylu "Bunga Bunga") i dostajemy kolejne sceny, które są, aby tylko być. Ot, zwykła paplanina. Film szybko nas z tego wyrywa i widzimy... Marka Stasiaka, który płacze nad ogniskiem. Czyżby dostał zbyt mocno w udo od pani Jadzi? Nie, płacze bo jest stażystą... Podchodzi do niego jakiś Apoloniusz Kajzer, który kupuje lody u konkurencyjnej firmy. Mówi, że chciałby kupować lody od Marka, bo jest szczery, po czym... Przedstawiają się sobie nawzajem i Apoloniusz odchodzi. Bo widocznie tak się robi interesy, daje wizytówkę i koniec. Minęła połowa filmu, a to dopiero szczyt góry bezsensu, która zostaje przelana na widzów. Następnie słyszymy...

"Banie u cygana". Nie ma to nawet jakiegokolwiek związku z tematem imprezy czy filmu, zwyczajnie przez jakąś minutę słychać w tle "Bania u cygana, bania u cygana do raaaana". Miało to zapewne oddać klimat hulaszczej imprezy firmowej w hotelu. Co ciekawe, imprezują tam ludzie z korporacji, którzy tak bardzo bali się o popsucie opinii o firmie przez wyskok prezesa. No, ale tu nic nie ma sensu. No, ale wszyscy budzą się na potwornym kacu, a my po kilku bezsensownych dialogach widzimy kolejny bezsens. Grupę z korporacji, która rozstrzeliwuje osiołka należącego do Norwegów, którzy przybyli do Polski aby szerzyć miłość. Z tego właśnie powodu prowadzą oni przez las murzyna na smyczy... A czemu strzelili do norwegów? Bo chcieli ustrzelić kogoś z hurtowni lodów, która nie kupuje ich wyrobów. A że nie mogli ich znaleźć w lesie (ciekawe czemu...) postanowili strzelać do losowych ludzi. Sensu wciąż brak.

Osiołek is dead.
Następnie są sceny jak na przemian trójka z hotelu kradnie sobie ubrania, jak przystało na normalnych, dorosłych ludzi. Później dzieje się jakąś przedziwna konferencja prasowa z panią Jadzią w lateksowym wdzianku i prezesem w sukience w roli głównej, potem jeszcze więcej radosnego imprezowania, pani Jadzia bierze ślub, osiołek norwegów w magiczny sposób wraca do życia i następuje koniec filmu.

Nie wiem co powiedzieć. Niby czasem zdarzały się średnie żarty, co jak na ogólny poziom polskich komedii XXI wieku jest cudem, ale... Film nie rozwiązuje na poważnie żadnych, ale to absolutnie żadnych wątków. Jest pogmatwany i nie wiadomo o co w nim właściwie chodzi. Jest nijaki, żenujący i tylko na początku da się znieść. Patrząc z punku widzenia gry aktorskiej stoi na jako-takim poziomie, ale po dwudziestej minucie robi się zupełnie bezsensowny. Nie nadaje się chyba dla nikogo, bo naprawdę nie da się w nim połapać. Jedynym jego plusem jest "Bania u cygana". No i co tam robił ten murzyn? Reasumując - film jest dobry gdzieś tak mniej-więcej do 10 minuty. Później zamienia się w zbiorowisko niepowiązanych ze sobą scen. Zdecydowanie nie polecam, 85 minut nonsensownej paplaniny, aby ujrzeć jedną udaną scenę.

2 komentarze:

  1. Wypowiem się tylko na temat "Wyjazdu...". W pełni zasłużona pozycja jak na ten blog :) Dotrwałem do około 25 minuty. Padaczka na całej linii. Takiego szitu nie widziałem już dawno. Najgorsze jest to, że znam kogoś komu się podobało :):) Pozdrawiam z filmowej części blogosfery

    OdpowiedzUsuń
  2. Uwielbiam wyjazdy integracyjne! W swojej firmie organizuję je raz na jakiś czas, jednak zazwyczaj kosztuje mnie to naprawdę sporo. Ostatnio trafiłam na dodatkowe info na temat pożyczek online i okazało się, że niektóre są darmowe, prawdopodobnie więc następnym razem skorzystam ze wsparcia takiej usługi.

    OdpowiedzUsuń