sobota, 8 marca 2014

"Jasnowłose dziecko" - Horror tak zły, że aż dobry?

Jeśli natknąłeś się kiedyś na film sprzedawany za 4zł w jednym ze znanych supermarketów i już po pierwszym spojrzeniu na okładkę wiesz, czym on będzie smakował, masz tylko jeden powód, aby go kupić. Może okaże się dobrą komedią.

Tak właśnie było z moim zakupem omawianej superprodukcji. "Jasnowłose Dziecko", bo tak brzmi jego polska nazwa (swoją drogą, jedno z niewielu dobrych tłumaczeń tytułu filmu) ma faktycznie kilka momentów, które są śmieszne z powodu swej tandetności. Czy warto go jednak obejrzeć, dla kilku głupawych scen?

Wysokie wyjście z progu.
Film zaczyna się od przedstawienia nam głównej protagonistki - Tary, granej przez Lindsay Pulsipher. Jest to ten typ "bohatera", któremu będziecie kibicować... Żeby tylko mu się coś złego przytrafiło. Tara jest bowiem odizolowanym od społeczeństwa dziwadłem. Na dodatek nie została ona obdarzona wyjątkowo niskim ilorazem inteligencji, co udowadnia nam już pierwsza scena w filmie. Bohaterka nie potrafi wykonać prostego działania na lekcji matematyki, przez co zostaje wyśmiana. Następnie widzimy jak bierze ona swój rower i wraca do domu. Tutaj pojawia się pierwsza zabawna scena w filmie. Zostaje ona potrącona przez furgonetkę. Jeśli zabrzmiało to sadystycznie, to już wyjaśniam, na czym polega komizm tej sceny. Tara wyjeżdża z małej leśnej uliczki i nie patrząc na drogę ładuje się prosto pod ciężarówkę. Wygląda to wyjątkowo komicznie, gdyż po uderzeniu (auto jechało dość wolno), odlatuje ona na jakieś 3 metry wzwyż, po czym leci tak daleko, że wylatuje z kadru. Jednakże zamiast ocen sędziowskich (które były by wyjątkowo niskie, ze względu na brak telemarku) Widzimy mężczyznę po czterdziestce, który zabiera dziewczynę do furgonetki. Następnie nieudolna rowerzystka budzi się w sali szpitalnej. Spotyka tam żonę naszego kierowcy. Ta składa Tarze propozycje zadzwonienia do matki, z czego oczywiście dziewczę korzysta. Matka spławia jednak Tarę, gdyż ma ważniejsze rzeczy do roboty, niż myślenie o dziecku, które miało bądź co bądź poważny wypadek. Następnie bohaterka dowiaduje się, że znalazła się gdzieś na totalnym zadupiu, prawdopodobnie w okolicach Sosnowca. Postanawia więc uciec. Oczywiście, jak każda postać w horrorze podczas ucieczki przewraca się, dzięki czemu zostaje złapana przez złe małżeństwo. Wtrącają ją do piwnicy, gdzie poznaje innego dziwaka - rudego samobójcę, w dodatku niemowę. Nasze nowe dziwadło ma na imię Johny i gra go Jesse Haddock. Później następuje salwa słabych scen, w których dowiadujemy się m.in:

  • że owe złe małżeństwo straciło kiedyś dziecko, przez co bardzo cierpią.
  • że owe złe małżeństwo postanowiło zawrzeć pakt z czymś bardzo złym, aby przywrócić dziecko do życia. Tara jest ostatnią z 12 dzieciaków, które mają być złożone w ofierze.
  • że Johny jest tak naprawdę potomkiem tych złych.
  • że kolor ścian w rezydencji przed przemalowaniem miał kolor dojrzałego wina.
Później widzów czeka szok. Okazuje się, że Johny co jakiś czas zmienia się w tytułowego "blond bękarta". Jak sam tytuł mówi, jest on... Łysy (później okaże się, że normalna postać John'ego ma blond włosy). Tutaj jednak muszę pochwalić film, za dość ciekawe przedstawienie potworka. Ma on ciekawy wygląd i wyjątkowo upiorny sposób poruszania, który został tak zaprojektowany, że wszystkie sceny z dzieciakiem są zachowane w stylistyce poklatkowej animacji. Daje to ciekawy i trochę przerażający efekt. Widzimy więc Tarę chowającą się przed upiorem. Później ponownie zmienia się on w rudego dzieciaka (nie mogę się zdecydować, które wcielenie jest gorsze...) i pokazuje dziewczynie książkę o tematyce okultyzmu. Ta "coś zaczyna łapać" po czym... Zostaje zabita, gdy Johny ponownie przemienia się w monstrum. Dzięki temu dzieje się cud - zmienia mu się kolor włosów! A, no i odzyskuje mowę, ale mniejsza o to. Już nie jest Rudy!

To chyba miał być mózg i gałka oczna...
Widzimy jednak, że nie darzy on rodziców sympatią, za ich czyny. Zabija więc ich, aby Tara znów mogła żyć. Tutaj trzeba napomknąć na cudowną robotę speców od efektów specjalnych, której efekty widać po lewej. Wskrzesza on Tarę i żyją długo i szczęśliwie. Oczywiście, 11 innych ofiar wciąż pozostaje martwych. Czemu? A kogo oni obchodzą. Twórcom chyba nie starczyło budżetu na dodatkowe sceny.

Nie muszę chyba specjalnie udowadniać, czemu ten film jest zły. Ma on w sobie tyle cech, przez które horrory są postrzegane za najgorszą kategorię filmów, że trudno było by je wszystkie zliczyć. Wszystko w tym filmie, poza postacią monstrualnego tworu zostało spartaczone. I to tak bardzo, że było chyba 10 momentów, na których śmiałem się do rozpuku. Polecam ten film do oglądania ze znajomymi, gdyż daje dużą dawkę śmiechu. Jeśli chcieliście mieć jednak horror, odsyłam was do innych, bardziej ambitnych filmów. Albo do zdjęć posłanki (?) Anny Grodzkiej. Co ciekawe, film nie jest pełnometrażowy. Na szczęście trwa tylko godzinę i należy do cyklu "Masters of Horror". Mam dziwne wrażenie, że inne produkcje z tego cyklu będą trzymały podobny poziom...

1 komentarz:

  1. A moim zdaniem był ok. Znaczy no ok, to nie jest horror na wysokim poziomie, ale przynajmniej nie był nudny (a niestety wiele tych "na wysokim poziomie" jest), przyjemnie się oglądało no i potworek faktycznie spoko.

    OdpowiedzUsuń