wtorek, 11 marca 2014

"Piętno" - nigdy nie należy łączyć Japonii z cyklem "Masters of Horror"

Nie ma to jak zdrowa ilość martwych płodów i japońskiego kina akcji, w którym to ojciec bije matkę, choć tak naprawdę są rodzeństwem. Uwaga, mniejszy post może zawierać śladową dawkę czarnego humoru. "Śladową"...

Zaczynamy radosną podróżą w radosnej łódeczce z głównym bohaterem - radosnym Christopherem (granym przez Billego Drago). I tak sobie płyną panocki łódeczką, aż napotykają trupa pływającego po radosnym jeziorku. Nie ma to jednak żadnego znaczenia fabularnego, więc po co się nad tą sceną pastwić? Następnie nasz nowy przyjaciel jak każdy Amerykanin zwiedzający kraje orientu postanawia pójść do domu schadzek, aby lokalna prostytutka poopowiadała mu bajki na dobranoc. Nie żartuję... Tak więc nasz Christopher jak każdy normalny człowiek wybiera sobie najbardziej szkaradną panią i udają się do pokoju. Tam postanawia się jej zwierzyć, że przyjechał tu, aby zabrać z burdelu kobietę, w której niegdyś się zakochał. Opowiada "ckliwą" historię (przy użyciu retrospekcji, które stanowią jakieś 75% filmu...), z której dowiadujemy się, że jego luba została porwana do domu publicznego. Dowiaduje się on, że owszem, Komono (w tej roli... nie wiem kto, nawet internet nie chce powiedzieć) przebywała niegdyś w tym ośrodku, jednak popełniła ona samobójstwo, gdyż nie mogła doczekać się odwiedzin narzeczonego. Oczywiście nasz bohater reaguje na to słowami "niech to szlag", po czym kładzie się spać. Ale, wróć! Przed tym ma omamy i widzi innych ludzi. Ale co tam, przecież lepiej stwierdzić, że jest się pijanym i iść spokojnie spać.
Przy porodzie dziecka w krajach orientu
niezbędna jest gruba konopna lina.

Następnie Chris budzi się, po czym prosi o wspomnianą wyżej bajeczkę. Okazuje się, że jest dziennikarzem, a jego rolą jest słuchanie historii. Nie ma w tym żadnego sensu i dobrze, gdyż jest to ostatnią rzeczą, której można się spodziewać po kraju kwitnącej wiśni. Ta opowiada mu, jak to urodziła się dziwolągiem, jej mama była położną a ojciec zginął, bo miał chore płuca. Jedyną osobą, która okazała pani lekkich obyczajów jakiekolwiek uczucia był buddyjski mnich, który lubił straszyć dzieci wizją piekła namalowaną krwią na jakimś płótnie. Z braku funduszy na utrzymanie rodziny, matka sprzedała dziecko w ręce alfonsa z wyglądu przypominającego Ronalda McDonalda. Tam jednak nie miała wzięcia, ze względu na zdeformowaną twarz. W związku z tym straszna "burdel-mama" z czarnymi ząbkami nie dawała naszej uroczej przyjaciółce jeść. Jedyną osobą, która była dla niej miła okazała się wspomniana Komono - miłość Christophera. Tą jednak oskarżono o kradzież bardzo cennego pierścionka burdel-mamy. Z tego właśnie powodu była torturowana. Zatrzymajmy się na chwilę. Takashi Mikes mocno mnie zawiódł tymi scenami. Udowodnił już jednym ze swoich filmów - a konkretnie "Ichi'm the Killer'em", że potrafi dobrze zaaranżować sceny do tego rodzaju krwawej jatki. Tutaj dostajemy jednak takie "banały" jak przypalanie skóry, wbijanie metalowych pręcików pod paznokcie i wbijanie tych samych pręcików w dziąsła. W rezultacie przypomina to bardziej japońskiego "Hellraiser'a" dla ubogich, niż fajny film... Snuff? Szczerze mówiąc, nie wiem, do jakiej szufladki to włożyć. W każdym razie Komono nie wytrzymuje tortur i wiesza się na strychu. Podczas tego wspomnienia, dla rozluźnienia atmosfery dostajemy kawał o biciu dziwnych staruszek. Miło.
Japońskie zabiegi stomatologiczne.

O, proszę, to jednak ktoś tu nie mówił prawdy! Więc może teraz też nie powiedział prawdy? Na ten pomysł wpadł Christopher, prosząc miłą panią o ponowne opowiedzenie historii. Tym razem - zgodnie z prawdą. I znowu retrospekcja... Dowiadujemy się wtedy, że prostytutka wplątała Komono w kradzież pierścionka, po czym ją zabiła. Dlaczego? Bo ta była dla niej dobra. A ona nie lubi dobrych ludzi. No i chciała jej pomóc trafić do nieba.... Logiczne. Wtedy też w głowie, a właściwie pod włosami prostytutki zaczyna się coś dziać. Jakby płat skóry odrywał jej się od głowy, ale film postanawia potrzymać nas dłużej w niepewności. Kurtyzanie coś odbija i zaczyna tarzać się po podłodze. Wtedy też wyjawia "prawdziwą prawdę", czyli... Tak, kolejna retrospekcja!

Ale, ta jest dobra. Tzn. śmiałem się przy tym, bo są dowcipy o martwych płodach spuszczanych w rzece. I to nie jeden dowcip, nie dwa, lecz... Sześć. Tak, sześć razy przyjdzie nam ujrzeć wrzucanie płodów do rzeki, w międzyczasie przerywane tarzaniem płodów po podłodze, oraz przemocą domową na tle alkoholizmu. Ale, od początku. Dostajemy zatem prawdziwą historię prostytutki. Okazuje się, że jej matka pracowała w wiejskiej klinice aborcyjnej. Pewnego dnia została zmuszona wyrzucić płód, który należał do niej. Ale o dziwo, płód przetrwał dwa dni leżąc w rzecze, więc w ostateczności darowano mu życie. Tam właśnie wychowała się owa dziwna pani z domu schadzek, obserwując radosną patologię w wykonaniu ojca alkoholika piorącego matkę zawsze, gdy nie ma w domu trunków. Wiem, wiem. Strasznie brzmi wyrażanie się z takim lekkim tonem o - jakby nie patrzeć - domowej tragedii. Ale uwierzcie mi, film prezentuje te sceny tak lekko i z taką swobodą, jakby były zwykłą napierduchą w wykonaniu Jackie'go-Chana. Tak więc i ja będę je traktować. No, resztę opowieści już znacie, bo dalej nic się nie zmienia. Jest dziwny mnich, trafienie do "osobliwej instytucji" i morderstwo.

Później zaczyna się "dziać". Z głowy kurtyzany wyrasta... Dłoń z twarzą mopsa. Opowiada ona, że są bliźniaczkami. Złymi bliźniaczkami. Chtisopher chwyta za klamkę, tzn. za pistolet i postanawia je zastrzelić. Po dwóch strzałach i halucynacji udaje mu się je zabić.

Następnie akcja przenosi się do więzienia, do którego trafił nasz przyjaciel. Dowiadujemy się, że będzie on tam do końca życia wykorzystywany przez dwóch strażników, w międzyczasie jedząc płody z balii.

Szkoda, że ten film nie wypalił i okazał się klapą, głównie z powodu niskiego budżetu . Ma fajny klimat i potrafi nieźle zamieszać komuś w umyśle. Bywa miejscami śmieszny, głównie za sprawą luźnego sposobu przedstawienia fabuły i fatalnych efektów specjalnych. Ale, choć nie można go zaliczyć do kategorii filmów udanych, zostawia po sobie miłe wspomnienia. Jeśli  miałbym być jednak szczery, początki oglądania bywają trudne, ze względu na powoli rozwijającą się akcję i słabo napisane dialogi. No i ten Christopher, taki... Bezpłciowy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz