niedziela, 9 marca 2014

"Ciacho" - komedia z Karolakiem...

"Ciacho" to "komedia" wyjątkowa. Nie powiem, śmiałem się na niej, ale raczej nie w sposób, jaki zaplanowali sobie twórcy. Bardzo przyjemnie się wyśmiewa każdy jej aspekt, ale człowiek czuje się wtedy tak, jakby śmiał się z cudzego kalectwa. W dodatku, żarty i klimat całego filmu powoduje u widza mocny dyskomfort. Można się poczuć skonfundowanym, dzięki licznym żartom na poziomie balansującym między gimnazjum, a placem budowy.

One Karolak, one cup.
Już sam początek filmu, a właściwie dwie pierwsze sceny z Dawidem, granym przez Tomasza Karolaka zręcznie wprawiają widza w konsternację. Pierwsza z nich ukazuje naszego bohatera, wkładającego niezgrabnie pierścionek do ciastka. Coś mu się jednak w tym nie podoba, więc jak każdy normalny człowiek... Wciska to ciastko do napoju, wypija całą zawiesinę, po czym wyjmuje z niej pierścionek. To mnie jednak rozśmieszyło, gdyż wychodzi na to, że właśnie dzięki tej scenie film zawdzięcza swój tytuł. Ciekawe, jakby nazywał się bez tego... Czegoś... Odbycik, abstrahując do tematyki żartów w filmie? Ale spokojnie, jeśli to nie jest dla Ciebie szokujące, reżyser Patryk Wega proponuje kolejną ze scen. To ujęcie musi widza nieco zahartować, przyzwyczaić do żartów o... Kloace. Oto bowiem nasz Dawid postanawia się oświadczyć, w jakże romantyczny sposób, proponując wyciągnięcie pierścionka z... No, wiecie, stamtąd. Bardzo mądre posunięcie, odsuwa to potencjalnych widzów przed zmarnowaniem sobie dwóch godzin na oglądanie tego gniotu, jakby na ludzi nie podziałało nazwisko Karolak na okładce. 

Później poznajemy resztę rodzeństwa Dawida. Wiecie, co mnie śmieszy (tzn. nie jest to oczywiście zamierzony efekt filmu)? Twórcy byli na tyle leniwi, że nie chciało im się stworzyć jakichś porządnych postaci dla, jakby nie patrzeć, głównych bohaterów. Zamiast tego przydzielili im po jednej "śmiesznej" cesze, która wyróżnia ich na tle innych. Zatem mamy czworo rodzeństwa. Wspomniany Dawid - fanatyk tematów dogłębnych, Karolek, grany przez Pawła Małaszyńskiego - człowiek cofnięty w rozwoju na poziomie... Embrionalnym? Krzysiu, którego zagrał Marcin Bosak - pantoflarz oraz Basia grana przez Martę Żmudę Trzebiatowską. Jej śmieszną cechą jest zaradność. Czemu jest to śmieszne? Bo to kobieta? Eh... A to dopiero początek zmagań. Każda z postaci w "Ciachu" jest przedstawiana widzom w scence poświęconej konkretnie jednej z osób. Wiecie, w takiej "przezabawnej scence", jak przeróbka "Milionerów", czy dowcip o pstrykaniu w genitalia podczas montowania żyrandolu... Później jest jeszcze gorzej. Nasza dysfunkcyjna rodzinka wyprawia Wielkanoc, a że Boże Narodzenie się im nie udało, trzeba przecież zaprosić na uroczystość św. Mikołaja, który okaże się striptizerem. Żeby dowcipów nie brakowało, w międzyczasie dostajemy tarzanie się w kupie. Na szczęście wydarzenie przerywają antyterroryści, którzy aresztują Basię za okradzenie fałszywej karetki z kokainy, podczas jednej z jej akcji. Tak, Basia jest policjantką i teraz grożą jej długie lata w pierdlu. Ponadto, przeciwko niej zeznaje przestępca o pseudonimie "Ciasny Wiesiek", który jechał w przejmowanym ambulansie. Trzech braci postanawia zatem odbić swojego członka rodziny podczas długiej i żmudnej akcji. Ale wiecie co...? Porzucę tutaj swój standardowy styl, w którym opisuję poszczególne sceny, gdyż jest ich tutaj zdecydowanie zbyt dużo. Po prostu bierzemy tu udział w wyjątkowo bezsensownych wydarzeniach, których "komizm" opiera się na dwóch filarach: głupocie Karolka i ujściu odbytnicy. 
Mina Barbary Kwarc po przeczytaniu scenariusza.
Dostajemy tutaj zalew "śmiesznych" sytuacji, takich jak dodanie pigułek gwałtu do automatu z napojami, czy przesłuchanie "Ciasnego Wieśka" przy pomocy przyrządów ginekologicznych. Niedorzeczność tych scen czasami aż boli. Na przykład, żart o pomyleniu koła ratunkowego z metalową atrapą, co przyczyniło się do śmierci jakiejś osoby, która podobno mogła pomóc Basi. Jednak jej śmierć nie ma żadnego znaczenia na dłuższą metę. Wiecie jednak, co mnie dziwi? Nasi bohaterowie bądź co bądź robią masę rzeczy, które są karalne. Nikt się jednak nimi nie interesuje, ba nawet dostajemy "dowcip" o policjantach, którzy nie zauważają, że ludzie dziwnie zachowują się po wypiciu kawy z dodatkiem narkotyku. W międzyczasie dowiadujemy się, że Basia została wrobiona przez swojego narzeczonego. Poza tym, film wprowadza kilka pobocznych postaci takich jak pani adwokat, komendant policji z wydziału Basi, któremu nie powodzi się w pracy, więźniarkę, która siedzi z siostrą Dawida, Karolka i Krzysia w jednej celi, a którą to funkcjonariuszka złapała na kradzieży materaca z Ikei, czy... Prokuratora, granego przez Krzysztofa Kononowicza. Tutaj zatrzymajmy się na chwilkę, gdyż muszę przyznać jedno. Kononowicz jest chyba najlepszym aktorem w tym filmie. Zagrał śmieszną postać. Naprawdę śmieszną. To jest trochę przerażające, biorąc pod uwagę "gwiazdorską" obsadę w tejże produkcji... 

Akcja jednak zaostrza się, kiedy dochodzi do przejęcia Basi w centrum Warszawy. Panowie podjeżdżają sobie holownikiem, po czym wywracają furgonetkę na bok i przejmują więźniów. Oczywiście tutaj pojawia się również masa "żarcików", takich jak przejęcie złego auta. Okazuje się, że Karolek źle przetłumaczył wiadomość nadaną alfabetem morsa i ratunek był całkowicie niepotrzebny. Oczywiście do tej akcji doszło w centrum Warszawy i oczywiście nikt później nie próbował... No nie wiem, zaaresztować rodzeństwo? 
Kononowicz
Mniejsza o to, bohaterowie dowiadują się, że narzeczony Basi ma coś wspólnego z ruską mafią, która... Ma na koncie trzy zabójstwa. Eh... Coraz bardziej wątpię w jakikolwiek sens tego filmu. 

Co tu dalej opisywać? Bohaterom udaje się dostać do budynku, w którym przebywa mafioza, wyciągają z niego wszystko, niszczą całą kokainę a później łapią narzeczonego i go aresztują. Koniec filmu, happy end. Oczywiście w przerwie między akcjami dostajemy wątki poboczne, takie jak romans adwokatki broniącej Basi z Karolkiem, czy... No, powiedzmy, że postać grana przez Karolaka znalazła wreszcie drugą połówkę, którą też fascynują tematy dogłębne. Film kończy się sceną taneczną na ślubie Dawida. Nareszcie koniec!

Mam spore problemy z podsumowaniem tego filmu. Z jednej strony, nawet fajnie się go wyśmiewało, a uwierzcie mi, było z czego się nabijać. Od fatalnej gry aktorskiej (tutaj na szczególne wyróżnienie zasługuje Żmuda-Trzebiatowska), aż po błędy filmowe. Na przykład, w scenie odbicia furgonetki przewożącej Basię w jednej scenie widzimy, że drzwi są mocno pogięte, następne ujęcie pokazuje te same drzwi, które jakimś cudem odmalowały się i wyprostowały. Warto tu również wspomnieć o sucharach zerżniętych z Joemonstera, lub innych znanych serwisów internetowych. W ogólnym rozrachunku, film jest bardzo nijaki i obrzydliwy. Raczej wam tego nie polecę, chyba, że chcecie się przekonać jak wygląda naprawdę zły film. No, ale mogło być gorzej. To nie "Kac Wawa".

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz