poniedziałek, 10 marca 2014

"LSD Dream Emulator [PSX]" - Typowa japońska gra...

Japonia to dziwny kraj. Jedna z żelaznych zasad internetu brzmi: "Nie próbuj zrozumieć Japończyków.", czy takie produkcje mogą nam jednak pomóc w zrozumieniu kultury kraju kwitnącej wiśni? Nie. Ale, jest w tej produkcji takie magiczne coś, co sprawia, że człowiekowi aż chce się grać. I to mnie właśnie przeraża.

Na początku warto tutaj napomnieć, że na tym blogu zamierzam również z doskoku poruszać inne tematy niż filmy. Głównie dlatego, aby przerwać nieco monotonie płynącą z omawiania ciągle tego samego. W pierwszym moim poście poświęconym grom, a konkretnie jednej zamierzałem iść na całość i wybrać jeden z najbardziej chorych i nienormalnych tytułów. LSD Dream Emulator, jak sama nazwa wskazuje ma za zadanie przedstawić graczom... Powiedzmy, że punkt widzenia narkomana. Produkcja ta jest naprawdę kultowa w niektórych kręgach, powstają nawet creepepasty na jej temat, więc jest to jakby nie patrzeć duże osiągnięcie jak na taką przedziwną, niszową (?) grę... 

Piękny... Posąg stopy w środku miasta.
Trzeba jednak zacząć recenzję po katolicku, więc omówmy fabułę w tej produkcji. Fabułę, której nie ma. Jedyne, co możemy wywnioskować z gry, to fakt, że wszystko dzieje się w nocy. Zamiast poziomów są tutaj noce i z każdym etapem nasze sny robią się coraz ciekawsze. Na początku będziemy biegać po zwykłych łąkach, uliczkach itp. Z czasem jednak gra zacznie robić się coraz dziwniejsza i coraz bardziej niepokojąca. Ale o tym w dalszej części artykułu.

Niestety, na moją pochwałę nie zasłużyła sobie oprawa graficzna. Oczywiście, przy ocenie brałem pod uwagę rok wydania i platformę, ale nawet jeśli weźmie się pod uwagę te czynniki, nie można obiektywnie potwierdzić, iż grafika cieszy oko. Tekken 3, Rayman 2, Oddworld - to są ładnie wyglądające gry na pierwszą konsolę Sony. Oczywiście można by wyliczyć ich więcej, ale to nie ma sensu. Wystarczy napomknąć, że LSD Dream Emulator nie zalicza się do tej grupy. Jednakże, jako przeciwwagę do całkowitego braku fajerwerków wizualnych, twórcy zadbali o ścieżkę dźwiękową. Jest ona co prawda dosyć niskiej jakości, ale trzeba przyznać, że sprawia wrażenie zawsze przystosowanej do planszy, po której się poruszamy. Potrafi zasiać w głowie gracza nutkę niepokoju, co świetnie współgra z psychodelicznymi wizjami wyświetlanymi na ekranie.
Jak widać, w Japonii zamiast penisów rysuje się na ścianie... Oczy z mackami?

Plansza reprezentująca nasze postępy w grze.
Tutaj widzimy stan gry z początku rozrywki.
Nie mogę już jednak więcej przedłużać momentu omawiania gameplay'u. Wiem, że może mi to poważnie uszkodzić powierzchnię kory mózgowej, ale w końcu sam obrałem sobie pod lupę właśnie tą grę. Od czego by tutaj zacząć? Tak jak już wspominałem produkcja nie ma poziomów, a noce. Działa to dosyć przyjemnie, biorąc pod uwagę nieliniowość rozgrywki. Każdy taki "etap" trwa 5-10 minut i polega tylko i wyłącznie na przemierzaniu dziwacznych, ale różnorodnych plansz. Pustynie, miasta, domki i całkiem niestandardowe strefy - tyle do zwiedzenia czeka na graczy! Aby zmienić mapę należy... Wejść w jakąś ścianę, latarnię, słupek i tak dalej. po takich mapkach możemy się swobodnie poruszać, ale nie mamy zbyt wiele kontroli nad momentem, w którym zakończy się dana noc. A uwierzcie mi, noc kończy się zawsze wtedy, kiedy coś was zainteresuje na ekranie... W produkcji możemy się poruszać, rozglądać i sprintować. Nie ma tutaj walki, nie ma przeciwników (choć czasem jakieś stworzenie wymusi na nas zmianę mapy poprzez wlecenie lub wejście w nas). Cały nasz "postęp" przedstawiany jest na planszy widocznej po lewej stronie artykułu. Im dalej od centrum buźki, tym dziwniejszy był nasz sen. Czasem zamiast przeniesienia nas na planszę, wyświetlony zostaje film lub japońska sentencja. I tyle. Jednak, jest w tej "grze" coś, co przyciąga odbiorców jak magnez. U mnie działał prosty mechanizm: widziałem dziwne rzeczy, a chciałem zobaczyć jeszcze dziwniejsze. Czasami udało mi się natrafić na prawdziwe perełki, które wymyślić mógł tylko japoński umysł. Na przykład, pewnej "nocy" zauważyłem na niebie dziwną gwiazdę. Postanowiłem wybrać się w jej kierunku i podczas wędrówki zobaczyłem stado zwierząt podobnych do wielbłądów. Albo, moja ulubiona, dziwna a zarazem straszna wizja, kiedy wylądowałem w jakimś miasteczku. Widziałem je już kilka razy podczas grania w tę produkcję, teraz jednak zauważyłem, że drzwi jednego z domostw są otwarte. Postanowiłem tam wejść. W środku zastałem pluszowego misia, siedzącego przy pomalowanym krwią (a w każdym razie jakąś czerwoną mazią) telewizorze. Nagle podbiegł on do mnie, uruchamiając oczywiście przeniesienie do nowej lokacji. Zastałem tam przedziwny obraz parku rozrywki wprost ze snów narkomana.
Uwierzcie na słowo, to jest latający słoń.

Jeśli już jesteśmy przy krwi, muszę tu wspomnieć o efekcie, jaki wywołuje granie w LSD Dream Emulator na słuchawkach, gdy w pokoju jest ciemno. Nie jest to zwyczajne uczucie strachu, takiego, jaki człowiek czuje ogląda horror. Jest to raczej  delikatny dreszczyk przebiegający po plecach, który świetnie potrafi pobudzić nas do dalszego grania.  Świetne uczucie, które może nam również zaoferować dosyć nowa na rynku gra - "Proteus" na PC. Może nie jest ona taka nowa, bo z rok już ma, ale w porównaniu do omawianego tytułu... Wracając na ziemię, w "Proteuszu" szkielet rozgrywki pozostaje podobny, a największymi różnicami są noce, który zostały zamienione na pory roku i w ogólnym rozrachunku cała gra działa na ludzkie mózgi w sposób zdecydowanie mniej inwazyjny.

Chyba najwyższa pora zakończyć ten post. Nie mam pojęcia, czy tą grę można jakoś w ogóle ocenić. Ale, nie wiem czemu, poleciłbym wam ten tytuł. Chociaż na chwilę, żeby spróbować czego całkowicie innego, niepowtarzalnego. Ta gra bardzo się zestarzała i dzisiaj jest wyjątkowo archaiczna, ale wciąż grywalna. I tak, wiem, że ten artykuł był krótki, ale nie ma co tutaj omawiać. Z punktu widzenia "typowego gracza" - jest to bardziej interaktywny film lub dziwna aplikacja. Ale, o dziwo, potrafi przynieść spore pokłady frajdy. Choć nie jest wcale droższa od narkotyków - gdyby ktoś chciał zakupić oryginalny egzemplarz, musiałby przygotować się na wydanie około 1000 złotych na zagranicznych (często japońskich) portalach aukcyjnych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz