środa, 12 marca 2014

10 najgorszych schematów i zabiegów filmowych, growych czy książkowych...

Wiecie, czego nienawidzę w filmach, grach czy książkach? Schematyczności i braku własnego pomysłu. Najgorsze są oczywiście znane wszystkim kalki fabularne, które do perfekcji opanował Hollywood czy produkcje studia Electronic Arts. Oto moje własne TOP 10 najbardziej znienawidzonych schematów, które są bardzo często popełniane przez nawet najbardziej znane produkcje.

10. Zło (niemalże) zawsze przegrywa...

Dlaczego właściwie tak się dzieje? Tzn. rozumiem, że filmy powinny promować "jasną stronę mocy", ale jest to strasznie nużące. Na tym polu obronną ręką wychodzą gry, które pozwalają nam obrać swoją własną ścieżkę. Choć czasem, przy wybraniu tej nieodpowiedniej zostajemy ukarani na samym końcu rozgrywki... Ale wróćmy do filmów i książek. Chyba największy ból związany z tym schematem odczuwam podczas oglądania filmów lub czytania komiksów z Batmanem w roli głównej. Czemu? Bo zawsze bardziej lubiłem czarne charaktery w tym uniwersum. Oczywiście, lubię Człowieka Nietoperza, ale jakby nie patrzeć - taki Jocker, Człowiek Zagadka czy Pingwin są postaciami znacznie ciekawszymi. I szkoda, że nigdy nie udaje im się na odnieść wygranej na dłuższą metę. Tym bardziej mnie to denerwuje, kiedy wyobrażam sobie jak ciekawe było by miasto Gotham pod żądzami super-złoczyńców. Taki jeden wielki Azyl Arkham... Piękna wizja.

9. Od zera do bohatera...

Haha! Właśnie skrytykuje znany schemat z mojego ulubionego gatunku gier - RPG. Skrytykuje przy okazji najlepszych jego reprezentantów - serie "Gothic" i "The Elder Scrolls". Na krótką metę nie jest to takie złe, ale biorąc pod uwagę liczbę produkcji, która korzysta z tej kliszy fabularnej ciężko ją pokochać. Większość gier i spora część filmów i książek oferuje nam właśnie tą papkę zamiast jakichś nowości. Nie jest on specjalnie zły, ale przejadł się. Jest to taki średniej jakości kotlet. Odgrzewany pięćset razy. W wielu restauracjach...

8. Wyjątkowo wnerwiająca postać, która nigdy nie umiera...

Ten podpunkt chciałbym zadedykować Claptrap'owi z "Borderlands" i Skyler White z "Breaking Bad". Nie ma nic gorszego niż obserwowanie wyjątkowo irytującego człowieka (lub czegokolwiek innego), któremu nie przytrafia się nigdy nic złego. Co ciekawe, nie winię za to Joffrey'a z "Gry o Tron". On osiągnął już w tym takie apogeum, dosłowny szczyt szczytów tak wyski, że nie sposób winić Jack'a Gleeson'a za to, kogo mu przyszło grać. Zrobił to w każdym razie po mistrzowsku i aż miło się patrzy, jak człowieka zżera nienawiść na widok tego wrednego (...) pojawiającego się na ekranie. Okropieństwo i najwyższej klasy tortury. W porównaniu do wyżej wymienionego robota, czy małżonki "szalonego chemika", jest to postać, która osiągnęła apogeum. Przebiła się przez metaforyczny sufit i... Dodaje dużo smaczku serialowi.

7. Grupa nieudaczników, stająca się nagle najlepsza...

Jak dobrze, że ten problem pojawia się głównie w produkcjach dedykowanych najmłodszym. Jeśli jest w filmach niesprawiedliwość potrafiąca doprowadzić mnie do białej gorączki, jest to właśnie syndrom nieudaczników. Ja rozumiem, niesie to jakiś tam przekaz typu "Nie naśmiewaj się ze słabszych!", ale jest niedorzeczne. Jakim prawem taka drużyna baseball'owa, która zawsze wszystkich gniotła, wyrywała oponentom flaki na boisku, nagle musi ustąpić bandzie pryszczatych szachistów? Gdzie tutaj sprawiedliwość? Ci ludzie ciężko pracowali na swój sukces, nie po to, aby nagle banda żółtodziobów mogła wykopać ich z tronu w jeden sezon! Jak już mówiłem - dobrze, że nieczęsto się to pojawia w bardziej ambitnych filmach...

6. Moralność protagonisty...

Aktualnie jest to syndrom najbliższy grom i filmom akcji, ale nie tylko. Strasznie absurdalna, a przez to irytująca jak drzazga w tylnych partiach ciała. Na czym tak właściwie ten schemat polega? Otóż proszę państwa, poznajcie przeciętną maszynkę do zabijania. Nazwijmy go Władzio. Tak więc nasz Władzio zabija na ekranie setki, jeśli nie tysiące przeciwników ot, tak, jakby pstrykał palcem. Aż tu nagle dochodzi do głównego złego, lub kogokolwiek, kto ma jakiś dialog zawarty w scenariuszu. Nagle dzieje się cud - nasz bohater nie może nikogo zabić! To przecież złe, niepoprawne. Najlepsze są sceny, w których ów banał serwowany jest na tym samym skrawku ziemi, gdzie jeszcze przed sekundą posoka lała się strumieniami. Ba, czasem nawet podczas takiego "moralniaka", kiedy to Władzio nie wie co zrobić, pod jego nogami walają się trupy dopiero co zabitych tabunów przeciwników, którzy zginęli w taki sposób tylko dlatego, że nie mają imienia ani kwestii do wypowiedzenia...

5. Zmienianie oryginalnej fabuły i dodawanie nowych wydarzeń...

Dotyczy to właściwie tylko i wyłącznie produkcji powstałych na bazie czegoś. Zazwyczaj są to filmy i gry na licencji. I jakkolwiek jeszcze te drugie można jakoś wytłumaczyć (wiadomo, czasem materiał bazowy zawiera zbyt mało akcji, aby zrobić z tego dobrą grę bez żadnej ingerencji w fabułę), tak przypadki te są niewybaczalne w przypadku filmów! Najbardziej ucierpiały na tym takie znane postaci fikcyjne jak Harry Potter czy Sherlock Holmes. Prawie zawsze w ich przypadku musiała być jakaś nieprzyjemna zmiana, lub, jak to było z londyńskim detektywem - całkowita deformacja biegu wydarzeń. Dlatego nie lubię oglądać czy grać w tytuły na licencji, gdy znam dobrze pierwowzór.

4. Typowe postępowania bohaterów filmów z gatunku horror...

Przewracanie się w najmniej odpowiednim momencie, podczas bycia ściganym przez nikczemnego psychopatę, głupota wchodzenia w miejsca, gdzie za każdym rogu może czaić się zło, wykonywanie wielu czynności przy zgaszonym świetle, czy pytanie się "Jest tu ktoś?", w oczekiwaniu, że ewentualne wielkie zło raczy z łaski swojej odpowiedzieć na to pytania. Jest w tym jednak coś przerażającego, a mianowicie świadomość. To okropne uczucie, kiedy dobrze wiesz, że twój ulubiony gatunek filmów bazuje na takim zlepku idiotyzmów i używa ich wręcz notorycznie, nawet przy produkcjach wysokobudżetowych. Jak długo to jeszcze potrwa?

3. Nowe filmy, kręcone w czerni i bieli/sepii itp.

TFU! Nie ma to jak zepsuć człowiekowi całą przyjemność z oglądania okrucieństwa "Ludzkiej Stonogi 2", poprzez zmianę barw ekranu na sraczkowatą. Jaki to miało niby cel? Była to jakaś wizja artystyczna? Czy może miało to zmniejszyć poziom brutalności prezentowanych scen? W każdym razie skutki zastosowania tego efektu są fatalne. Nie można nawet odróżnić krwi od fekaliów! Może wynika to z przyzwyczajenia do produkcji kolorowych, ale czemu niby niszczyć świetne filmy, poprzez taki zabieg? Ani to ładne, ani funkcjonalne, ani klimatyczne. No i Lista Schindlera. Ona też padła ofiarą nieudolnego zabiegu zniwelowania ilości barw wyświetlanych na ekranie... Wielka szkoda, bo wszystko inne w tych dwóch produkcjach (spłonę w piekle przez taki dobór tytułów) było na najwyższym... No, może na oczekiwanym poziomie.

2. Cliffhanger'y...

Dobrzy ludzie! Schowajcie kobiety i dzieci, dziadków, babcie, a na końcu samych siebie. To jest prawdziwa groza dzisiejszej popkultury - odcinanie kuponów. Wyjątkowo wredny, chamski, perfidny sposób na wyciągnięcie od fanów pieniążków za dodatki w przypadku gier, czy całe kontynuacje. Złota malina w tej dziedzinie wędruje do filmu "Last Exorcism"! Nie ma to jak wrzucać pod sam koniec filmu jakiś ciekawy wątek, po czym uciąć go w chaotycznym miejscu i kazać odbiorcom czekać prawie 2 lata na następną część, która okazała się totalną klapą. Nieładnie.

1. Powolny rozwój wydarzeń...

Ave King! Jeden z niewielu pisarzy, który powolny rozwój wydarzeń potrafi przekształcić w świetny, klimatyczny wstępniak, trwający nieraz 300 stron... Ale, nie twierdzę, że to źle. Jednakże, jakkolwiek Stephen King jest jednym z niewielu, który potrafi przekształcić to w atut, reszta twórców nie radzi sobie z tym tak dobrze. Nienawidzę, naprawdę, szczerze nienawidzę tych wszystkich filmów, książek czy nawet gier które powodują u mnie znużenie swoim rozpoczęciem. Jeszcze gorsze są takie "mutacje" tych schematów, które wprowadzają na początku masę wątków, w których widz nie może się przez pierwszą godzinę filmu połapać. A jak już to wszystko ogarnie - nagle wszystko się kończy... Wracając do wolnego rozwoju wydarzeń - rozumiem, że ciężko to w dzisiejszych czasach poprowadzić w taki sposób, aby nie zanudziło odbiorce, a wprowadziło np. zaszczucie, czy ładnie nakreśliło nam świat w którym odgrywa się cała akcja. Ale na litość boską, jak można w filmie trwającym półtorej godziny przez jakieś czterdzieści minut prowadzić prolog łamany na przedstawienie bohaterów!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz