sobota, 8 marca 2014

"Chora Dziewczyna", czyli kolejne "arcydzieło" z cyklu "Masters of Horror".

"Masters of Horror" zaintrygowało mnie. Jest to cykl tak złych filmów, że aż ciężko uwierzyć, ile produkcji wyszło w tym cyklu. "Chora Dziewczyna" jest jedną z nich. Tym razem jest jeszcze gorzej. Ten film nie jest śmieszny...

Zacznijmy jednak od początku. W pierwszych scenach poznajemy Idę, pracownicę "Muzeum Historii Naturalnej", zajmującą się badaniem owadów. Gra ją Angela Bettis. Dowiadujemy się o jej fatalnej sytuacji - zerwała z nią dziewczyna, a dozorczyni kamienicy, w której mieszka chce ją wyrzucić za trzymanie w domu setek paskudnego robactwa. Ta jednak pracuje niestrudzenie nad pełzającymi pokrakami. W budynku, w którym pracuje Ida lubi przesiadywać rysowniczka Misty, grana przez Misty Mundae. Bohaterka zaprasza Misty na randkę, gdyż tak poradził jej kolega z pracy. Tutaj muszę się zatrzymać, aby trochę ponarzekać. Przez ponad 80% filmu reżyser skupia się na wątku romantycznym, zamiast na... Horrorze? 

Później zaczyna się jednak coś dziać. Robak podobny do modliszki, którego ktoś przysłał entomolożce okazuje się być "czymś". Owo "coś" zamienia wszelakie organizmy żywe w dziwaczne mutanty, będące skrzyżowanie człowieka z bliżej niezidentywikowanym bezkręgowcem, mogące rodzić inne robale. Co ciekawe, Ida, będąca fachowcem od tego rodzaju paskudztwa nic nie robi sobie z tego, że jej dziewczynę ugryzł wielki robal. Nadal beztrosko trzyma go w domu i dopiero po tym, jak pracownik muzeum uświadamia ją o konsekwencjach bycia ugryzionym przez poczwarę bohaterka postanawia coś z tym zrobić. 
Efekty specjalne jak zwykle na "najgorsiejszym" poziomie.

Jeszcze śmieszniejszy (choć mi raczej nie było do śmiechu oglądając ten gniot) wydaje się wątek pieska dozorczyni, który zostaje ugryziony przez robaka i prawdopodobnie ginie. Otóż, nie ma o tym żadnej wzmianki w filmie. Po prostu otrzymujemy scenę, w której potwór gryzie pieska i... Koniec. Kinowa superprodukcja postanawia do tego już nie wracać. Za każdym razem, kiedy dozorczyni próbuje wyrzucić Idę z bloku, przeszkadza jej w tym wnuczka - wariatka przebrana za biedronkę. A o biednym piesku nadal nic nie słyszymy. Zresztą, do wariactw postaci w filmie wrócę później. W każdym razie miarka się przebiera, kiedy babcia odkrywa mroczny sekret dwóch dziewczyn i  postanawia przeciwstawić się szerzeniu homoseksualnej propagandy w jej kamienicy. Boże, jak to żałośnie brzmi... Ciekawi mnie, co myślał sobie San Hood podczas pisania scenariusza. Chyba nie zdawał on sobie sprawy z tego, jak to głupio brzmi... W każdym razie staruszka zostaje przez Misty zepchnięta ze schodów. Później jest jeszcze dziwniej. Misty przepoczwarza się w "to coś z okładki" i gryzie Idę. Następnie widzimy odwiedziny kolegi z pracy, który nagle zaczął niepokoić się o znajomą. Szybko zostaje rozszarpany przez mutanta i film przechodzi do ostatniej sceny, prezentującej obie kobiety w ciąży. Na koniec pada jeden z wielu "sucharków", który pozwolę sobie przytoczyć:
- Chłopiec, czy dziewczynka?
- Pewnie setka tych i tych...
Kurtyna... Dosłownie, film się właśnie skończył. Co się stało z dozorczynią i jej szurniętą wnusią? Czy nikt nie starał się odnaleźć zmarłego etomologa? Czy staruszka nikomu nie powiedziała, że została zrzucona ze schodów? Czemu jedyny rzetelny opis filmu można znaleźć na "Homopedii"? Na te pytania nie dostaniemy "niestety" odpowiedzi.

Ha ha ha - zaraz padnę ze śmiechu...
Wróć, choć sam film się zakończył, artykuł jeszcze nie. Muszę trochę ponarzekać na ogólny poziom tego dziwadła. Zacznijmy od fabuły. Nie jest ona niczym nowym, ba, jest to sztampowa do bólu, kiczowata jak się tylko da historia o człowieku ugryzionym przez jakiegoś egzotycznego robaka. Drugim moim zarzutem do filmu będą postaci w nim występujące. Po pierwsze - jest ich całe zatrzęsienie. A konkretnie 6 osób (!), plus Mike - modliszko-podobna kreatura. W dodatku każdy za wyjątkiem dozorczyni jest wariatem. Ida - kocha robale tak bardzo, że do nich mówi i nadaje im imiona. Misty - zwariowała po śmierci ojca, całe dnie przesiaduje w muzeum rysując eksponaty. Kolega z pracy Idy - zboczuszek. Wnuczka dozorczyni - jak już pisałem - wariatka przebrana za biedronkę. Jest jeszcze całkowicie bezpłciowy profesor (ojciec Misty). Gra aktorska jest żenująco niska, czasem miałem wręcz wrażenie, że Angela Bettis sabotuje film, celowo wypowiadając i poruszając się w sposób znacząco odbiegający od normy. W dodatku film nie może się zdecydować, czy jest horrorem, czy też komedią "romantyczną". Dostajemy tu na przykład scenę szukania zbiegłego bezkręgowca po mieszkaniu, prezentującą różne "śmieszne sytuacje", przy akompaniamencie lekkiej muzyki i wściekle pociętych fragmentów, prezentujących bohaterki podczas szukania zbiega. Poza tym... Nawet nie wiem jak to określić, ale... Dostajemy tu scenę zapłodnienia przez robaka... Żeby sprawić, aby wyglądała ona jeszcze gorzej, jest przedstawiona jako retrospekcja, a cała "akcja" dzieje się na wielkiej lilii wodnej. Muszę przyznać, że długo zbierałem szczękę z podłogi, po ujrzeniu "tego". Tej produkcji nie polecam jednak nikomu. Jest zła pod każdym względem, ale ani śmieszna, ani straszna. Zwyczajnie nijaka pod każdym względem. I choć tak samo jak "Jasnowłose Dziecko" trwa tylko godzinę, zdąży w ty czasie zanudzić odbiorcę na śmierć. I ginie (chyba) w nim piesek!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz